Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nieznam pistoletu — rzekł ochotnik, jeszcze bardzo młody chłopak.
— To pierwsza twoja próba, nieprawdaż? Będzie to dla ciebie ładny początek. Co do pistoletu, będzie na ciebie czekał, o ile się nie mylę. Jeśli zgłosicie się w poniedziałek, znajdzie się jeszcze dosyć czasu. Po powrocie przywitamy was serdecznie.
— Czy dostaniemy jakąś nagrodę? — zapytał Cormac, którego dzikość pozyskała mu przydomek „tygrysa“.
— Nie myślcie o nagrodzie. Rozchodzi się o zaszczyt. Być może jednak, że po wykonaniu roboty znajdzie się na dnie skrzyni parę dolarów.
— A co zrobił ten człowiek? — zapytał młody Wilson.
— Nie twoja rzecz pytać o to co zrobił. Już go tam osądzili. Nie nasza sprawa. Do nas należy wykonać zlecenie, jakby to i oni zrobili na naszą prośbę. Wspomnę tu mimochodem, że dwuch braci z Loży Herston przybywa do nas na przyszły tydzień na robotę.
— Któż to taki? — zapytał jakiś głos.
— Lepiej nie pytać. Jeśli nie wiesz, nic nie będziesz mógł mówić przed sądem i nie wplatasz się w żadną sprawę. Ale czeka ich ładna praca.
— Czas najwyższy! — zawołał Ted Baldwin. Ludzie rozzuchwalili się w tych stronach. Jeszcze w ostatnim tygodniu trzech z naszych ludzi zostało wyrzuconych przez werkmistrza Blakera. Należy się mu od dłuższego czasu i dostanie na co zasłużył.
— Co dostanie? — zapytał Mc. Murdo sąsiada.
— Kulą w łeb — zawołał tenże, wybuchając śmiechem. — Co sądzisz o tem bracie?