Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wielu głosów, dochodzących z pokoju zebrań. Raz czy dwa razy usłyszał swoje nazwisko i domyślił się, że mówią o jego kandydaturze. Potem zjawił się strażnik z zieloną i złotą szarfą na piersiach. Wprowadzono go do sali zgromadzeń.
Było mu pod kapturem ciemno i duszno. Słyszał szepty i poruszenia otaczających go ludzi, a potem przeniknął do jego uszu z oddali i jakby przytłumiony, głos M’ca Ginty.
— Janie Mc Murdo — rzekł głos — czy jesteś już członkiem Starożytnego Zakonu Wolnomularzy?
Skłonił się na znak potwierdzenia.
— Czy Loża twoja jest Nr. 29, Chicago?
Skłonił się znowu.
— Ciemne noce nie są przyjemne — rzekł głos.
— Zwłaszcza do podróży — odpowiedział.
— Chmury są ciężkie.
— Tak jest; burza się zbliża.
— Czy bracia są zadowoleni? — zapytał mistrz.
Rozległ się głośny szmer potwierdzenia.
— Poznaliśmy, bracie, z odpowiedzi twoich, że należysz rzeczywiście do naszego grona, — rzekł Mc. Ginty. — Wiedz jednak, że w tych okolicach mamy pewne ceremonje i pewne próby własne, którym sprostać może tylko człowiek dzielny. Czy zgadzasz się się na nie?
— Tak jest.
— Nie boisz się?
— Nie.
— Wystąp naprzód i udowodnij to!
W tej chwili uczuł na oczach dwa ostrza, które cisnęły tak silnie, że wystąpienie naprzód groziło utratą wzroku. Nie przeszkodziło mu to jednak zrobić odważnie krok przed siebie i w tej chwili uczuł, że ci-