Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i pojętnych wykonawców rozkazów swoich przełożonych. Między starszymi było wielu, których rysy twarzy zdradzały krwiożercze, zdeprawowane dusze, ale na ogół patrząc na nich trudno było uwierzyć, że ci rzutcy i serdeczni młodzieńcy stanowili właściwie niebezpieczną bandę morderców, których zmysły uległy tak kompletnemu moralnemu zwyrodnieniu, że z dumą wspominali o swoich czynach i spoglądali z najgłębszą pogardą na człowieka, mającego, jak się to mówi, „ręce czyste“. Ich spaczonym naturom wydawało się rzeczą wzniosłą i rycerską dybać na zgubę człowieka, który im nie zrobił żadnej krzywdy i którego niejednokrotnie nigdy w życiu nie widzieli. Po dokonaniu zbrodni kłócili się o to, kto zadał śmiertelny cios i zabawiali się wzajemnie, równie jak i towarzyszów, opisywaniem krzyków i konwulsyjnych ruchów zamordowanego. Z początku kryli się z swoimi uczynkami, ale w czasie, w którym rozgrywa się to opowiadanie, działali otwarcie, gdyż częste porażki prawa udowodniły, że z jednej strony nikt nie ośmieli się ich oskarżyć, z drugiej zaś, że rozporządzają całym szeregiem pewnych świadków, na których się mogą powołać i pełną skrzynią skarbową, skąd czerpać mogą środki do pozyskania dla swej sprawy najbieglejszych prawników w całych Stanach. W przeciągu dziesięciu lat gwałtów nie było ani jednego wyroku skazującego i jedynem niebezpieczeństwem dla „węglarzy“ była sama ofiara, która chociaż zaskoczona znienacka i przez przeważającą liczbę mogła i czasem dała się we znaki napastnikom.
Mc Murdo wiedział, że czeka go jakaś próba, ale nikt mu nie chciał powiedzieć, na czem polega. Dwóch milczących braci zaprowadziło go do bocznego pokoju. Przez cienką ściankę mógł słyszeć szmer