Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie sądzę, aby pana coś z nią łączyło.
— Doprawdy? Zaraz pan zrozumie. Wiedz pan, że ta młoda kobieta należy do mnie, dlatego radzę abyś skorzystał z pięknego wieczoru i udał się na spacer.
— Dziękuję, nie mam ochoty.
— Nie ma pan ochoty? — Dzikie oczy mężczyzny zabłysły gniewnie. — A może ma pan ochotę się bić, panie lokatorze?
— Owszem — zawołał Mc. Murdo, zrywając się na nogi. — Z prawdziwą przyjemnością.
— Na miłość Boską, Jack! Oh! Na miłość Boską! — zawołała biedna, zrozpaczona Ettie. — Oh! Jack! Jack, on ci zrobi coś złego!
— Oh, więc to jest już „Jack“? — rzekł Baldwin z przekleństwem. — Jużeście się porozumieli?...
— Oh, Ted, zastanów się — nie rób głupstw! Zrób to dla mnie, Tedd, jeśliś mnie kiedy kochał i wybacz mu!
— Sądzę, Ettie, że najlepiej zrobisz, pozostawiwszy nas samych — rzekł szybko Mc. Murdo. — A może, Mr. Baldwin, ma pan ochotę wybrać się ze mną za miasto? Wieczór jest piękny, a w pobliżu znajdziemy odpowiednie miejsce.
— Załatwię się z panem, nie brudząc nawet własnych rąk — rzekł jego przeciwnik. Lepiejby było dla ciebie, aby noga twoja nie stanęła w tym domu!
— Mamy czas teraz — zawołał Mc Murdo.
— Sam czas wybiorę, mister. To moja rzecz. Popatrz tutaj! — Odwinął rękaw i odsłonił na przedramieniu tajemniczy znak, który wyglądał, jakby