Strona:PL Doyle - Dolina trwogi.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ło o najgorszego mojego wroga, który ścigał mnie od szeregu lat, jak głodny wilk ściga karybu. Wiedziałem, że grozi mi niebezpieczeństwo, dlatego przygotowałem się na nie po powrocie do domu. Przypuszczałem, że dam sobie radę. Swojego czasu szczęście moje było przysłowiowem w całych Stanach Zjednoczonych. Nie wątpiłem, że nie opuści mnie i teraz.
— Pilnowałem się przez cały dzień następny i nie wychodziłem do parku. To mnie uratowało, gdyż w przeciwnym razie zastrzeliłby mnie niechybnie; kiedy most podniesiono — byłem zawsze spokojny, kiedy most podnoszono wieczorem — zapominałem o całej sprawie. Nie spodziewałem się, że mógłby wejść do domu i czychać na mnie. Kiedy obszedłem dom do koła, jak to było moim zwyczajem i wszedłem do gabinetu, zwietrzyłem od razu niebezpieczeństwo. U człowieka, który był w życiu w niejednej niebezpiecznej sytuacji — a ja przeżyłem takich sytuacji wiele — wyradza się, jakby szósty zmysł ostrzegawczy. Zrozumiałem zatem sygnał, chociaż nie mógłbym powiedzieć panom, na czem polegał. W chwilę potem ujrzałem wyłaniający się z pod firanki w oknie but i odtąd wiedziałem, czego się trzymać.
W ręku miałem tylko świecę, ale przez otwarte drzwi wpadało jasne światło lampy z przedsionka. Postawiłem świecę i skoczyłem po młot, który zostawiłem na kominku. W tej chwili i on rzucił się na mnie. Ujrzałem błysk noża i uderzyłem napastnika młotem. Nóż upadł na podłogę. Umknął poza stół, szybko, jak węgorz i w jednej chwili wydobył z pod kurtki strzelbę. Usłyszałem, że odciągał cyngiel, ale chwyciłem za nią, zanim zdążył wypalić. Trzymałem