Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bą. Teraz w olbrzymich podskokach posuwało się ku mnie, jego wielkie oczy, dwa szeregi zębów w półotwartej paszczy i groźne pazury na krótkich łapach błyszczały w świetle księżyca. Z okrzykiem śmiertelnego strachu rzuciłem się znów do ucieczki, chrapliwy pomruk zwierzęcia stawał się coraz głośniejszym, ciężkie jego skoki coraz to bliższe. Spodziewałem się, że lada chwila skoczy na mnie, aż nagle zabrakło mi gruntu pod nogami — czułem, że spadam w przestrzeń, w ciemność i straciłem przytomność.
Gdym się ocknął z omdlenia, — które nie mogło trwać długo — uderzył mnie przedewszystkiem ohydny, przenikliwy odór. Wyciągnąwszy przed siebie rękę natrafiłem na coś podobnego do wielkiego płata mięsa, drugą namacałem dużą kość. Zasypany gwiazdami skrawek nieba, jaki widziałem nad głową dowodził, iż leżę na dnie jakiejś głębokiej jamy. Powoli podniosłem się na nogi i obmacałem całe ciało. Byłem potłuczony i obolały od stóp do głów, ale czułem, że żadna kość nie jest złamana, żadne ścięgno nie nadwyrężone. Gdy przed zmęczonym moim umysłem stanęły znów wszystkie szczegóły mojego upadku, ze strachem podniosłem głowę, spodziewając się, że na tle jasnego nieba znów ujrzę paszczę potwora. Ale nie było już śladu po nim, ani nie doleciał odgłos jego pomruku. Zacząłem więc po omacku posuwać się przed siebie