Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdzie nie było nic wyższego nad młodą brzózkę; tropiący mnie zaś potwór wyrywał z korzeniem zwykłe drzewa, jak trzciny. Jedynym moim ratunkiem byłaby ucieczka, ale nie mogłem biec prędko po nierównym, kamienistym gruncie. Obejrzawszy się rozpaczliwie wokół, dostrzegłem szeroką, wybornie udeptaną ścieżkę, biegnącą tuż przedemną. W ciągu naszych wycieczek napotkaliśmy już niejeden taki szlak, udeptany widocznie przez stada zwierząt; ten mógł stać się deską ratunku dla mnie, gdyż byłem zawsze doskonałym szybkobiegaczem. Cisnąwszy więc bezużyteczną dubeltówkę, rzuciłem się do ucieczki i ubiegłem takie pół mili jakiej nie zrobiłem nigdy jeszcze dotychczas i jakiej nigdy już nie zrobię. Wszystkie członki mnie bolały, serce tłukło się w piersiach, tchu brakło w gardle, a jednak na myśl o tej okropnej poczwarze biegłem, biegłem i biegłem. Wreszcie zatrzymałem się wyczerpany zupełnie. Zdawało mi się przez chwilę, że zmyliłem czujność zwierza, gdyż ścieżka pozamną była pustą. Aż nagle przy akompanjamencie łamanych gałęzi i ciężkiego stąpania, groźny pomruk bestji rozległ się znowu. Była tuż za mną. Czułem się zgubiony.
Co za szaleństwem było zwlekać tak długo z ucieczką! Dopóki zwierzę kierowało się jedynie swoim węchem, ruchy jego były powolne, ale dojrzało mnie w chwili gdym zaczął uciekać i na ścieżce, którą biegłem, widziało mnie wyraźnie przed so-