Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stało się to w następujący sposób: podniecony wyprawą na szczyt drzewa, nie mogłem żadną miarą usnąć. Summerlee, który wartował, siedział przy płonącem ognisku, trzymając strzelbę między kolanami, i zgarbiwszy swą kościstą, suchą postać, za każdem mimowolnem zdrzemnięciem kiwał koźlą bródką. Lord Roxton, owinięty długim płaszczem, leżał spokojnie, a chrapanie Challengera rozlegało się echem po lesie. Księżyc w pełni świecił jasno, a powietrze było świeże i chłodne. Co za noc do spaceru! I nagle błysnęła mi w głowie myśl: Czemu nie? Czemu nie wymknąć się po cichu z obozu, nie dotrzeć samotnie aż do brzegów jeziora i wrócić przed śniadaniem z zaciekawiającem sprawozdaniem mojej wycieczki? Na jakież pochwały zasłużyłbym sobie wówczas! I gdyby przeważyło zdanie profesora Summerlee co do natychmiastowego powrotu, gdyby zostały obmyślone środki wydobycia się z tej pułapki — przywieźlibyśmy do Londynu rozwiązanie największej zagadki tego płaskowzgórza, a ja byłbym jedynym w świecie człowiekiem, któryby dotarł do jego serca. Przypomniały mi się słowa Gladys: „zawsze można znaleźć okazję do niezwykłych czynów“. Zdawało mi się, że słyszę głos, którym je wymawiała. Stanął mi także przed oczyma Mc Ardle; co za wspaniałe artykuły dla naszego dziennika. Co za droga do sławy! Kto wie, czy w najbliższej wojnie nie zostałbym korespondentem z placu boju.