Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lone wody, otoczone gęstą frendzlą sitowia, splamione złotawemi plamami piasczystych ławic. Na tych ławicach dojrzałem jakieś ciemne podłużne przedmioty, zbyt długie, jak na czółna, a zbyt wielkie na aligatory. Za pomocą lunety przekonałem się, że przedmioty, te były to żywe stworzenia, ale nie potrafiłbym określić jakie.
Z tej strony płaskowzgórza, na którejśmy się znajdowali, ciągnęły się na przestrzeni sześciu mil, t. j. aż do jeziora, gęste lasy, poprzecinane polankami; u moich stóp leżała polana iguanodonów, a nieco dalej przerwa między drzewami wskazywała na trzęsawisko pterodaktylów. Ale przeciwna strona płaskowzgórza przedstawiała widok wręcz odmienny. Bazaltowe skały, które ją opasywały, tworzyły urwiska na jakie dwieście stóp głębokie, porosłe lasami. U podnóża tych czerwonawych skał widniały ciemne otwory jaskiń; w jednej z nich połyskiwało coś białawego, czego nie mogłem dokładnie rozróżnić.
Pilnie rysowałem mapę kraju, aż zapadający zmrok uniemożliwił mi pracę; wówczas ześlizgnąłem się na dół ku towarzyszom, wyczekującym mnie niecierpliwie. Nareszcie i ja byłem bohaterem. Mojemu pomysłowi i wykonaniu zawdzięczaliśmy mapę, która mogła nam zaoszczędzić całomiesięcznego błądzenia poomacku wśród czyhających wokół niebezpieczeństw. Każdy z towarzyszy uścisnął mi uroczyście dłoń; zanim jednak przystą-