Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

między nie głowę, i — o mało nie spadłem pod wrażeniem tego, com zobaczył.
Jakaś twarz, oddalona o stopę lub dwie od mojej, patrzyła wprost na mnie. Stworzenie, do którego należała, zaczaiło się w krzakach i wyjrzało z nich właśnie w tej chwili, gdy ja w nie zajrzałem; była to twarz ludzka, lub raczej ze wszystkich dotychczas widzianych twarzy małpich — najbardziej do ludzkiej podobna. Była podłużna, płowa, o płaskim nosie, wystającej dolnej szczęce, pokryta brodawkami, i okolona gęstymi włosem. Oczy, ukryte pod krzaczastemi brwiami miały wyraz dziki i drapieżny, a pół otwarte wargi, otwierając się w groźnem chrapnięciu, ukazały ostre, skrzywione, jakby psie zęby.
Przez jedno mgnienie oka wyczytałem w tem złem spojrzeniu groźbę i nienawiść, — które ustąpiły miejsca wyrazowi niewypowiedzianej trwogi. Potem rozległ się trzask łamanych gałęzi i stworzenie zniknęło wśród gęstego listowia, mignąwszy w potoku obrywanych po drodze liści, włochatem cielskiem, podobnem do ciała rudawej świni.
— Co się stało? — krzyknął z dołu lord Roxton — czy się panu co przytrafiło?
— Widzieliście? — zapytałem, obejmując ramionami gałąź i drżąc każdym nerwem ciała.
— Słyszeliśmy hałas, jakgdyby się panu noga podwinęła. Co to było?