Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Następnego ranka, po uwięzieniu nas na płaskowzgórzu przez podstępnego Gomeza, rozpoczęła się nowa faza naszej wyprawy; dla mnie zaznaczyła się ona dość niemiłym incydentem, obudziwszy się bowiem po krótkiej drzemce, w jaką popadłem już o świcie, ujrzałem nagle coś bardzo dziwnego na mojej własnej nodze. Na skórze, między skarpetką a odwiniętą nieco nogawicą spodni, leżało coś podobnego do dużego, szkarłatnego winnego grona. Zdziwiony tym widokiem, nachyliłem się i wziąłem to grono w rękę, gdy nagle ku memu obrzydzeniu pękło mi między palcami, tryskając naokoło krwią. Okrzyk, jaki wydałem, zwrócił uwagę profesorów.
— A to ciekawe — rzekł Summerlee, pochylając się nademną — olbrzymi kleszcz, dotychczas nie sklasyfikowany.
— Oto pierwsze owoce naszych trudów — odezwał się Challenger w zwykły sobie pompatyczny sposób — nazwiemy tego owada „Ixodes Malone“. Ukąszenie to jest nader drobnym okupem za możność uwiecznienia swego nazwiska w rocznikach zoologji. Niestety, zgniótł pan ten rzadki okaz w chwili, gdy kończył się on pożywiać.
— Wstrętne robaczysko! — rzekłem.
Profesor Challenger podniósł swe krzaczaste brwi na znak protestu i oparł łapę na mojem ramieniu.
— Powinien pan wyrobić w sobie zamiłowanie do wiedzy i naukowy pogląd na życie — rzekł —