Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

twarz metysa. Był to Gomez, ale nie ten uśmiechnięty, uprzejmy Gomez, jakiegośmy dotychczas znali. Mieliśmy przed sobą człowieka, którego oczy ciskały błyskawice, a rysy wykrzywione były wyrazem jakiejś zaciętej, szalonej, nienawistnej radości.
— Lordzie Roxton — wrzasnął — lordzie Roxton!
— Jestem — odparł nasz towarzysz — jestem tutaj.
— Tam jesteś, psie angielski, i tam pozostaniesz! Czekałem długo na tę chwilę zemsty. Ale jeśli trudno wam było tam się dostać, to niepodobna wam będzie się stamtąd wydobyć. Przeklęci głupcy, jesteście w potrzasku, wszyscy co do jednego!
Byliśmy zbyt zdumieni, aby coś odpowiedzieć. Staliśmy w osłupieniu, wpatrując się w niego; spora kłoda, leżąca wśród zgiecionej trawy wskazała w jaki sposób zepchnął nasz most. Głowa metysa zniknęła na chwilę w zaroślach, poczem wynurzyła się znów, jeszcze dziksza, niż poprzednio.
— O mało nie zabiliśmy was kamieniami w owej jaskini — wołał — ale ta pułapka jest lepszą, bo gotuje wam śmierć powolniejszą i straszniejszą. Twoje kości, mój lordzie, zbieleją wśród tych zarośli, a nikt nie dowie się nigdy, gdze leżysz, i nikt nie przyjdzie cię pochować. Ale przed śmiercią wspomnij Lopeza, którego zastrzeliłeś przed pięcioma laty na wybrzeżach Putomayo. Jestem jego