Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

moich wskazówek, bez wtrącania jakichkolwiek osobistych uwag.
Stosownie więc do jego rozkazów ponacinałem drzewo tak, aby opadło w pożądanym kierunku; nie było to zbyt trudnem zadaniem, gdyż buk pochylony był wogóle w stroną płaskowzgórza. Pracowaliśmy gorliwie na zmianę z lordem Johnem, i po upływie dobrej godziny rozległ się głośny trzask, drzewo zachwiało się, pochyliło i wreszcie z powtórnym trzaskiem runęło naprzód, grzebiąc swe gałęzie wśród zarośli płaskowzgórza. Pień, odrąbany od korzenia, potoczył się ku brzegowi przepaści, i przez jedną straszną chwilę sądziliśmy, że w nią runie, ale zakołysał się kilkakrotnie i zatrzymał się o parę cali od niej. Most, prowadzący do nieznanej bramy, stał gotów.
W milczeniu uścisnęliśmy wszyscy dłoń profesora Challengera, który zdjął swój słomkowy kapelusz i skłonił się nam głęboko.
— Domagam się zaszczytu — rzekł — wkroczenia pierwszemu do nieznanej ziemi. Jakiż by to był pyszny temat do historycznego obrazu.
Z tymi słowy zbliżył się już do mostu, gdy lord John przytrzymał go za rękaw.
— Mój drogi profesorze — rzekł — przykro mi, ale doprawdy, nie mogę na to pozwolić.
— Nie może pan pozwolić! — Głowa profesora cofnęła się w tył, a czarna broda wysunęła się agresywnie naprzód.