Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odwróciwszy się, ujrzałem, iż przyglądał się drzewu, u którego się uwiesiłem. Gładka kora i dobrze ciemne liście wydały mi się znajome.
— Ależ to buk! — zawołałem.
— Buk, naturalnie — rzekł Summerlee — rodak napotkany w tym obcym kraju.
— Nietylko rodak, drogi kolego — wtrącił Challenger — ale nawet sprzymierzeniec. Ten buk będzie naszym zbawcą.
— Na Boga! — zawołał lord Roxton — toż to most!
— Właśnie, moi mili, most. Nie napróżno wysilałem wczoraj mój umysł nad rozwiązaniem sytuacji. Przypominam sobie, iż powiedziałem kiedyś temu, tu obecnemu młodzieńcowi, iż Jerzy Edward Challenger, czuje się najlepiej, gdy zwalcza przeciwności. Przyznajcie, iż wczoraj mieliśmy wszyscy czterej nie lada przeciwność do zwalczenia. Ale rozum i energja znajdą zawszę jakąś radę. Rzucimy więc most przez tę przepaść.
Pomysł był rzeczywiście świetny, drzewo liczyło jakie sześćdziesiąt stóp wysokości i napewno sięgnęłoby do brzegów płaskowzgórza, o ile tylko upadłoby prosto. Challenger podał mi siekierę, którą zabrał z obozu.
— Posiada pan wyrobione muskuły — rzekł — i najlepiej nadaje się pan do tej roboty. Muszę jednak pana poprosić o ścisłe stosowanie się do