Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale za to ten Challenger, który nas powitał następnego ranka, był zupełnie innym człowiekiem. Zadowolenie i duma malowały się w całej jego postaci. Gdyśmy się zeszli przy śniadaniu, spoglądał na nas z wyrazem fałszywej skromności, która zdawała się mówić: „Wiem doskonale, na jakie pochwały zasłużyłem, ale proszę was, abyście mi ich zechcieli oszczędzić“. Jeżył radośnie swoją brodę, wypinał dumnie pierś, a rękę włożył za klapę surduta tak, jak gdyby się już widział w myślach uwiecznionym na Trafalgar Square w pomniku, powiększającym długą listę tych, które już szpecą ulice Londynu.
— Eureka! — krzyknął, błyskając zębami w radosnymi uśmiechu. — Panowie możecie mi powinszować — poczem możemy sobie wszyscy wzajem powinszować, — rozstrzygnąłem problemat.
— Znalazł pan sposób dostania się na płaskowzgórze?
— Tak śmiem przypuszczać.
— I jakiż to?
Zamiast odpowiedzi wskazał nam skalną piramidę, wznoszącą się na prawo. Nasze twarze, a przynajmniej moja, wydłużyły się. Challenger zapewniał nas, że można wdrapać się na ten wierzchołek, ale głęboka przepaść dzieliła go od płaskowzgórza.
— Nie przejdziemy tamtędy — szepnąłem.
— Dostaniemy się tylko na wierzchołek — odparł Challenger — a wówczas może uda mi się do-