Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

blaski na ściany jaskini i zmieniając piasek u naszych stóp na masę drobnych klejnotów, aż wreszcie przeszła w duży krąg jasnego, łagodnego światła.
— Księżyc! — zawołał lord John — jesteśmy swobodni! Swobodni!
Był to istotnie księżyc, który zaglądał w otwór jaskini; otwór ten nie był wielki, ale w zupełności dostateczny. Wychylając się przezeń ujrzeliśmy, że zejście nie przedstawia specjalnych trudności, gdyż znajduje się dość nisko nad ziemią. Nie było nic dziwnego, żeśmy go nie zauważyli z doliny, gdyż ukryte było wśród skał, pozornie niedostępnych. Ale zejście było możliwe, szczególnie z pomocą naszej liny.
Uszczęśliwieni wróciliśmy do obozu, aby przygotować się do jutrzejszej wyprawy. Musieliśmy ją zorganizować z ogromną ostrożnością, aby indjanie nie domyślili się naszych zamiarów i nie unicestwili ich w ostatniej chwili. Postanowiliśmy zabrać ze sobą jedynie strzelby i naboje; Challenger wszakże nie chciał się rozstać ze swoimi zbiorami, a pewien z jego pakunków, o którym nie chcę narazie bliżej wspominać, sprawił nam masę kłopotu.
Dzień wlókł się niesłychanie powoli, aż wreszcie o zmroku byliśmy gotowi do podróży. Z niemałym nakładem trudu wnieśliśmy nasz dobytek po schodach i u wejścia do jaskini, obejrzeliśmy się poraz ostatni na ten zakątek, który wkrótce zapewne sta-