Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czyliśmy coś co napełniło nas nadzieją. W zagłębieniu jednej ze skał, zabezpieczonem od deszczu, narysowano kredą strzałę, wskazującą na zachód.
— Znowu Maple White — rzekł Challenger — przeczuwał widocznie iż będzie miał godnych siebie następców.
— Więc on miał z sobą kredę?
— W torbie jego znalazłem całe pudełko kolorowych kredek i przypominam sobie że z białej pozostał ledwie mały kawałek.
— Bądź co bądź jest to dobra wskazówka — rzekł Summerlee — musimy się do niej zastosować i iść na zachód.
Zrobiwszy jeszcze pięć mil ujrzeliśmy znów białą strzałę na skale. W tem miejscu znajdowała się wąska skalna strzelina, a w niej jeszcze jedna strzała skierowana ostrzem do góry.
Miejsce to sprawiało wrażenie ponure, kamienne bowiem ściany były tak wysokie, tak pokryte bujną roślinnością, że widniał przez nie ledwo wąziutki skrawek błękitnego nieba, skąd sączył się nikły płomyczek światła. Od wielu godzin nie mieliśmy nic ciepłego w ustach i byliśmy bardzo wyczerpani długą wędrówką, ale naprężone nasze nerwy nie pozwalały nam jej przerwać. Tem niemniej kazaliśmy indjanom, rozbić obóz, a sami zabrawszy obydwóch metysów weszliśmy w rozpadlinę, za którą ciągnął się czarny wąwóz. Szerokość jego nie przechodziła czterdziestu stóp, ale nagle kończył się ostro