Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie uchylam się od współudziału w tej sprawie.
— A pan, Summerlee?
— Zdaje mi się, że odbiegamy daleko od pierwotnego celu naszej wyprawy, milordzie. Upewniam pana, że porzucając moje wykłady w Londynie, nie przypuszczałem nigdy, iż czynię to po to, aby dowodzić wyprawą wojenną czerwonoskórych przeciwko plemieniu antropodoidalnych małp.
— Spada się niekiedy do tak niskich zadań — uśmiechnął się lord John — ale ponieważ stanęliśmy już przed niem, więc niech pan powie swą decyzję.
— Uważam że jest to krok nader lekkomyślny — odparł Summerlee, oponujący do ostatka — ponieważ jednak zdecydowaliście się nań wszyscy, niema mowy, abym się miał od was odłączać.
— A więc rzecz postanowiona — zakończył lord John, i, zwracając się do wodza, skinął głową i uderzył w swój karabin.
Stary indjanin uścisnął nam kolejno ręce, a jego poddani wydawali okrzyki radości, jeszcze głośniejsze niż poprzednio.
Zbył późno było, aby puszczać się w pochód tegoż dnia, więc indjanie rozłożyli się na miejscu obozem. Ze wszystkich stron rozpalono ogniska; kilku ludzi zniknęło w lesie, skąd wrócili, ciągnąc młodego iguanodona. Tak jak i inne widziane przez nas iguanodony, miał on na łopatce asfaltową pla-