Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uczucie wyczytałem z oczu lorda Johna i profesora Summerlee, natomiast Challenger promieniał, jak kwiat w słońcu.
— Mogą to być ludzie o niskim stopniu umysłowego rozwoju — rzekł, przyglądając się im i gładząc brodę — ale zachowanie się ich wobec zwierzchników może służyć za przykład każdemu z naszych europejczyków. Uderzającą jest trafność instynktów pierwotnego człowieka!
Widocznem było, że krajowcy wybierali się na wojenną wyprawę, każden z nich bowiem uzbrojony by we włócznię — długi bambus zakończony wyostrzoną kością — w łuk i strzały, oraz w jakąś maczugę lub kamienny toporek. Gniewne spojrzenia, jakie rzucali w stronę lasu i często powtarzające się w ich mowie słowo „Doda“, pozwalały wnioskować, iż wybierali się z odsieczą, lub może, aby pomścić śmierć młodzieńca, który musiał być synem owego starego wodza.
Cały szczep, kucnąwszy w półkole, odbywał naradę wojenną, której my przyglądaliśmy się, usiadłszy w pobliżu na bazaltowym złomie. Dwóch czy trzech wojowników zabierało głos, aż wreszcie przemówił ocalony przez nas młodzieniec, a żywymi jego słowom towarzyszyła tak wyrazista mimika i gesty, że zrozumieliśmy równie dokładnie, jakgdybyśmy znali ich język.
— Pocóż mamy wracać? — mówił — wcześniej czy później walka ta musi się rozstrzygnąć.