Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do zamieszkałych jaskiń. Tamtędy też, ze wszystkich względów, należało nam się skierować.
Żal nam było tylko porzucić nasz dawny obóz, nietylko z uwagi na zapasy, jakieśmy w nim zostawiali, ale przedewszystkiem dlatego, że traciliśmy w ten sposób kontakt z Zambo, tem jedynem ogniwem, łączącem nas z cywilizowanym światem. Ponieważ jednak mieliśmy spory zapas naboi i wszystkie nasze strzelby, więc przez jakiś czas przynajmniej mogliśmy zaopatrzać się w żywność: mieliśmy przytem nadzieję, że wkrótce uda nami się powrócić do obozu i nawiązać łączność z naszym murzynem. Obiecał nam solennie nie opuszczać posterunku i wierzyliśmy jego słowu.
Popołudniu ruszyliśmy w drogę; młody wódz indyjski szedł na czele, jako przewodnik, ale z oburzeniem odmówił dźwigania pakunków. Za nim szli dwaj pozostali indjanie, niosąc nasz szczupły majątek. My, czterej biali osłanialiśmy pochód, trzymając w pogotowiu nabite sztucery.
Gdyśmy wyszli z lasu rozległo się za nam głośne wycie, które mogło być zarówno wyrazem tryumfu małpoludzi wobec naszej ucieczki, jak i pogardy dla naszego tchórzostwa. Oglądając się nie widzieliśmy nic prócz gęstwiny drzew, ale długotrwałość i siła tego wrzasku wskazywała aż nadto na ilość naszych wrogów. Nikt jednak nas nie ścigał i wkrótce wydobyliśmy się na otwartą przestrzeń, gdzieśmy byli bezpieczni.