Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nagłym niepojętym atakiem. Krzyczeli, rzucali się, wywracali o rannych i zabitych towarzyszy, aż nagle, pod wpływem jednej myśli, z dzikiem wyciem poczęli biedz ku drzewom, szukając wśród ich gałęzi schronienia i porzucając na placu zabitych i rannych. Przez chwilę jeńcy zostali sami, pośrodku polany.
Bystry umysł Challengera ogarnął sytuację; pociągając za sobą oszołomionego towarzysza, profesor ruszył w naszą stronę; dwóch wartowników rzuciło się za nim, ale padli od kuli lorda Roxtona. Obydwaj wyskoczyliśmy z zarośli, i biegnąc na spotkanie naszych towarzyszy, wetknęliśmy każdemu z nich nabitą broń w rękę. Summerlee był jednak u kresu sił, zaledwie mógł utrzymać się na nogach.
Tymczasem małpoludzie, ochłonąwszy z pierwszego przerażenia, rzucili się do lasu, aby nam odciąć odwrót. Challenger i ja ciągnęliśmy za ręce Summerlee podczas gdy lord John osłaniał odwrót, strzelając w miarę jak rude, kosmate głowy wynurzały się z gęstwiny. Bestje prześladowały nas przez milę lub dwie, ale pogoń ich słabła w miarę jak zapoznawali się bliżej z potęgą naszej broni, i gdyśmy wreszcie dotarli do obozu, nie było nikogo wokół nas.
Takeśmy sądzili, myląc się wszakże głęboko. Zaledwie bowiem zatarasowaliśmy wejście do for-