Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

liczyć. Przy pierwszej okazji pokłócili się z sobą o pochodzenie tych djabłów, jeden z nich twierdził, że to rodzaj „dryopothecusa“ z Jawy, drugi — że to gatunek pothecantropusa. Poprostu warjactwo. Pomyleni ludzie. Ale, jak już wspomniałem, porobiłem pewne obserwacje, które okazały się pożyteczne. Przedewszystkiem zauważyłem, że ci małpoludzie nie dorównają w biegu człowiekowi, mają bowiem krótkie, krzywe nogi i nadzwyczaj ciężki tułów. Nawet Challenger mógłby najlepszemu z nich dać kilkanaście yardów fory, a pan i ja jesteśmy wobec nich niezrównani szybkobiegacze. Po drugie nie mają ani pojęcia o broni palnej. Zdaje mi się, że wogóle nie zrozumieli w jaki sposób jeden z nich został zraniony. Z bronią w ręku możnaby jeszcze niejednego dokazać.
— To też dziś o świcie poczęstowałem mojego wartownika dobrym kopniakiem i zanim zdołał się ocknąć, dałem nura. W obozie złapałem pana i naszą broń i oto jesteśmy na posterunku.
— Ale profesorowie! — zawołałem oszołomiony.
— Ba, otóż po nich musimy się wrócić. Nie mogłem ich, niestety, zabrać. Challenger siedział na drzewie, a Summerlee nie byłby w stanie zdobyć się na jakikolwiek wysiłek. To też jedyną deską ratunku było dorwać się do naszej broni i wrócić z odsieczą. Coprawda mogli pomścić się na nich; wątpię wprawdzie, aby ruszyli Challengera, ale za