Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mogę wnioskować, jedna część płaskowzgórza, — ta, gdzie pan widział jaskinię, — należy do ludzi, druga do małpoludzi, którzy toczą z krajowcami zażartą walkę. Otóż wczoraj małpoludzie schwytali dwunastu krajowców i przywlekli ich do swego obozu. Trudno sobie wyobrazić większy gwałt i hałas. Pobito i podrapano tych nieszczęsnych tak, że ledwo mogli trzymać się na nogach; dwóch zamordowano w naszych oczach, przyczem jednemu pogruchotano uprzednio ramię. Był to widok kompletnie bestjalski. Ci biedacy jednak trzymali się nad wyraz mężnie i prawie, że nie wydali jęku. My jednak byliśmy strasznie przejęci; Summerlee zemdlał, a Challenger był bliski omdlenia. Zdaje mi się, że teraz poszli w inną stronę?..
Nadsłuchiwaliśmy pilnie, ale w lesie panowała cisza, przerywana jedynie świergotami ptaków. Lord John ciągnął dalej swe opowiadanie:
— Miał pan rzadkie szczęście w tym wypadku, młodzieńcze. Dzięki utarczce z krajowcami, małpoludzie zapomnieli o panu, w przeciwnym bowiem razie byliby napewno wrócili do obozu po pana. Oczywiście od samego początku śledzili nas z tego drzewa, tak zresztą, jak się to panu zdawało, i musieli zauważyć, że jednego z nas brakuje do kompletu. Jednak byli tak zajęci swymi jeńcami, że o niczem innem nie mogli pamiętać. Dlatego nie małpy, ale ja obudziłem pana dziś o świcie. No, ale byliśmy w okropnych opałach. Boże mój, cała ta przygoda