Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lott’a. W kilka chwil po wjechaniu powozu do parku, światło, które zajaśniało między drzewami, wskazało nam, iż właściciel starego zamku był w jednym z salonów.
Dokoła nas zalegała coraz większa ciemność.
— Wiesz co, Watson’ie — odezwał się nagle Holmes — mam pewne skrupuły, nie wiem, czy cię zabrać z sobą tej nocy. Ta wyprawa połączona jest z niemałem niebezpieczeństwem.
— Czy mogę ci być użyteczny?
— Więcej, niż użyteczny.
— W takim razie idę z tobą.
— Jestem ci bardzo wdzięczny.
— Ale, wspomniałeś o niebezpieczeństwie... Widocznie zebrałeś podczas zwiedzania domu więcej wskazówek, niż ja.
— Nie, ale sądzę, że zastanawiałem się więcej. To, co ja widziałem, widziałeś i ty również.
— Nie spostrzegłem nic godnego uwagi, oprócz tego sznurka od dzwonka i nie mogę zrozumieć jaki jego cel?
— Widziałeś i wentylator?
— Widziałem, ale podobna komunikacya miedzy dwoma pokojami nie wydaje mi się rzeczą taką nadzwyczajną; wentylator jest zresztą taki mały, że szczur przedostałby się przez otwór z trudnością.
— Zanim przestąpiłem próg tego domu, byłem pewien, że znajdę tam wentylator.
— Cóż znowu! a to z jakiego powodu?
— Przypominasz sobie, że miss Stoner powiedziała nam, iż jej siostra czuła woń cygar doktora Roylotta. Otóż, podsunęło mi to oczywiście