Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lisa. Przeklęte zwierzę, miałożby zadrwić z nas? Nikczemny łupieżca, nadeszła jego godzina!
Ach, moi przyjaciele, podniosłe to uczucie, to umiłowanie sportu, to pragnienie stratowania lisa kopytami swego konia. Odbywałem polowania na lisy z Anglikami i mówię wam, że ten sport jest czemś wspaniałem — porywającem i pełnem szału.
Im dalej jechaliśmy, tem szybciej galopował mój koń i niebawem już tylko trzech jeźdźców było tak blisko psów jak ja. Wszelka myśl o trwodze i wykryciu znikła we mnie. W głowie mi szumiało, krew cwałowała w żyłach — jedna tylko rzecz na ziemi wydawała mi się coś warta: schwytanie tego piekielnego lisa. Minąłem jednego z jeźdźców — huzara jak ja. Teraz już tylko dwóch mnie wyprzedzało — jeden w czarnem ubraniu, drugi ów błękitny artylerzysta, którego widziałem w oberży. Siwe bokobrody miał rozwichrzone, od wiatru, siedział na koniu wspaniale.
Przez jaką milę, a może i więcej, trzymaliśmy się w tym samym szyku, poczem, gdy wjeżdżaliśmy na urwisty stok, dzięki swojej mniejszej wadze, wyprzedziłem ich, a stanąwszy na szczycie znalazłem się obok małego dojeżdżacza angielskiego o surowem obliczu. Przed nami były psy a o jakie sto kroków przed nimi mały brunatny kłębek — lis we własnej osobie, wyczerpany do ostatka. Widok jego rozżarzył mi krew nanowo.
— Aha, mamy cię wreszcie, zbrodniarzu!
Wołałem, wydawałem okrzyki, zachęcające dojeżdżacza, kiwałem ręką, chcąc mu okazać, że był przy nim ktoś, na kim mógł polegać.