Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wało mi się, że widziałem jedną i tę samą postać, a potem zauważyłem dwóch mężczyzn, którzy jakby się schronili przed wiatrem w bramie domu, w pewnej od nas odległości. Usiłowałem zwrócić uwagę swego przyjaciela na nich, ale on poruszył się tylko niecierpliwie i w dalszym ciągu wpatrywał się w ulicę.
Kilkakrotnie przestępował z nogi na nogę i bębnił, gorączkowo palcami po ścianie. Widziałem, że zaczynał się niecierpliwić i że nie wszystko szło mu po myśli. W końcu, gdy zbliżała się północ, a ulica opustoszała stopniowo, Holmes zaczął chodzić po pokoju w niesłychanem wzburzeniu. Chciałem już zrobić jakąś uwagę, gdy, mimowoli, wzrok mój padł na oświetlone okno i ponownie doznałem niemniej silnego wrażenia jak przedtem. Chwyciłem Holmes’a za ramię i wskazałem w górę.
— Cień się poruszył! — krzyknąłem.
Istotnie już nie profilem, ale plecami był do nas zwrócony.
— Naturalnie, że się poruszył — odparł Holmes. — Czym ja taki niedołężny partacz, Watsonie, żebym mógł przypuszczać, że postawię zwyczajny manekin i że jeden z najbystrzejszych ludzi w Europie da się na to złapać? Spędziliśmy tam w pokoju dwie godziny i pani Hudson zmieniała postawę tej figury — osiem razy, czyli co kwadrans. Dokonywa tego z przodu, tak, że cień jej nigdy nie może być widoczny... A!...
Odetchnął głośno, głęboko. W niepewnem świetle ujrzałem głowę jego naprzód podaną, cała postać wyprężyła się w oczekiwaniu. Ulica była