Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dech zamarł mi w piersi, wydałem stłumiony okrzyk. Roleta była spuszczona, a w pokoju paliło się silne światło. Na rolecie odcinał się ostro cień mężczyzny, siedzącego w fotelu. Kształt głowy, barczystość ramion, ostrość rysów nie dopuszczały pomyłki. Twarz była nawpół ku mnie zwrócona, a całość robiła wrażenie jednej z tych czarnych sylwetek, które nasi dziadkowie z upodobaniem oprawiali w ramki.
Miałem przed sobą znakomitą kopię Holmes’a. Osłupienie moje było takie wielkie, że wyciągnąłem rękę, ażeby się przekonać, iż on sam stał przy mnie. Trząsł się od tłumionego śmiechu.
— I cóż? — spytał.
— Boże wielki! — krzyknąłem. — To niesłychane!
— Spodziewam się, że wiek nie przytępia mojej pomysłowości — rzekł Holmes, a w głosie jego zadźwięczała radość i duma, jaką odczuwa artysta dla swego tworu. — Podobny do mnie, nieprawda?
— Byłbym gotów przysiadz, że to ty.
— Zasługa wykonania należy się panu Oskarowi Meunier’owi z Grenobli, który spędził kilka dni na modelowaniu. To popiersie z wosku. Resztę urządziłem sam, podczas wizyty przy ulicy Bakera dziś popołudniu.
— Ale dlaczego?
— Dlatego, mój drogi, że mam ważne przyczyny pragnąć, ażeby pewne osoby myślały, iż jestem tam, w tem mieszkaniu, gdy w istocie przebywam gdzieindziej.