Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale daję ci słowo, że zdawało mi się, iż słyszę głos Moriarty’ego, wołający mnie z głębi przepaści. Pomyłka byłaby fatalna. Niejednokrotnie, gdy kępy trawy wymykały się z mojej ręki, albo noga obsuwała mi się na śliskiej skale, myślałem że już po mnie. Ale wspinałem się w górę niezmordowanie i wreszcie dotarłem do tak obszernej, pokrytej miękkim mchem, wystającej nad wodospadem, płaszczyzny, że mogłem na niej, niewidziany, leżeć wygodnie. I tam też spoczywałem wyciągnięty, gdy ty, mój drogi, i twoi towarzysze usiłowaliście z całem przejęciem i bezskutecznie zbadać okoliczności mego zgonu.
„W końcu, gdy wszyscy wysnuliście nieuniknione a zupełnie błędne wnioski i powróciliście do hotelu, pozostałem sam. Mniemałem, że przygody moje skończyły się, lecz fakt bardzo niespodziany wykazał mi, iż czekały mnie jeszcze niespodzianki. Olbrzymi odłam skały, spadający z góry, potoczył się nademną na ścieżkę i runął w przepaść.
„Zrazu myślałem, że to przypadek; ale w następnej chwili, spojrzawszy w górę, dostrzegłem, głowę mężczyzny i drugi kamień spadł o jaką stopę od mojej głowy. Oczywiście znaczenie tego było jasne, Moriarty nie był sam. Sprzymierzeniec — a przekonałem się dowodnie jaki niebezpieczny — stał na straży, gdy profesor napadł na mnie. Z odległości, niewidziany przezemnie, był świadkiem zgonu swego przyjaciela i mojego ocalenia. Czekał na stosowną chwilę, a potem, obszedłszy skałę dokoła, dostał się na jej szczyt i usiłował dokonać tego, co nie powiodło się przyjacielowi.