Strona:PL Diderot - To nie bajka.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowe uświęcają się i wyradzają w przepisy nadnaturalne i boskie.
a. — Jestto jedna z palingenez nad wyraz opłakanych dla ludzkości.
b. — Źdźbło więcej, dodane do więzów w których się dławimy.
a. — Nieprawdaż, ten Bougainville był w Paragwaju w samej-że chwili wypędzenia Jezuitów?
b. — Tak.
a. — I cóż mówi o tem?
a. — Mniej niżby można powiedzieć; ale dość, aby nas pouczyć, że ci okrutni Sparcyaci w czarnych sutannach obchodzili się ze swymi indyjskimi niewolnikami jak Lacedemończycy z Helotami, skazywali ich na ustawną pracę, kąpali się w ich pocie, nie zostawili im żadnego prawa własności, trzymali ich w ogłupieniu zabobonu wymagając głębokiej czci, chodzili wśród nich z batem w dłoni i okładali nim bez względu na wiek i płeć. Jakie sto lat więcej, a wypędzenie ich stałoby się niemożliwe, albo też dałoby przyczynę do długiej wojny między tymi mnichami a monarchą, którego powagę zdołali pomału strząsnąć.
a. — A owi Patagończycy, którymi doktor Maty i akademik la Condamine narobili tyle hałasu?
b. — To dobrzy ludzie, którzy przychodzą do ciebie i ściskają cię wołając Chaua; silni, krzepcy, nie przekraczający wszelako wysokości pięciu stóp i pięciu do sześciu cali, ogromni jedynie swoją korpulencyą, rozmiarami głowy i tęgością członków. Zrodzony z pędem do cudowności, która wszystko przesadza wkoło niego, w jakiż sposób człowiek zo-