Strona:PL Diderot - To nie bajka.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wody i ziemi; ale żeby, nabłądziwszy się miesiące całe pomiędzy niebem a morzem, pomiędzy życiem a śmiercią, stawiwszy czoło burzom, zajrzawszy w oczy śmierci z rozbicia, chorobie, brakowi wody i chleba, nieszczęśliwy, którego okręt rozbił się w drzazgi, padł, konający z wyczerpania, i nędzy, do stóp zakamieniałego potwora który mu odmawia najpilniejszej pomocy lub każe mu jej nielitościwie wyczekiwać, to okrucieństwo...
a. — Zbrodnia godna kary.
b. — Jedna z tych klęsk, na które podróżnik nie liczył.
a. — I nie powinien był liczyć. Sądziłem, iż potęgi europejskie wysyłają, jako komendantów zamorskich posiadłości, jedynie dusze uczciwe, osobników pełnych ludzkości, zdolnych współczuć...
b. — Właśnie im to najbardziej w głowie!
a. — Są, doprawdy, osobliwe rzeczy w tej Podróży Bougainville’a.
b. — Tak, dużo.
a. — Wszak on twierdzi, że dzikie zwierzęta garną się do człowieka i że ptaki siadają na nim, skoro nie znają niebezpieczeństwa tej poufałości?
b. — Inni powiadali to już przed nim.
a. — W jaki sposób tłómaczy on obecność pewnych zwierząt na wyspach oddzielonych od stałego lądu olbrzymią przestrzenią morską? Co zaniosło tam wilka, lisa, psa, jelenia, węża?
b. — On nie tłómaczy, stwierdza fakt.
a. — A ty, jakże go tłómaczysz?
b. — Któż zna pierwotną historyę naszego globu?