Strona:PL Diderot - To nie bajka.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cali. Nie sądzę, abym kiedykolwiek podobnie cierpiał w życiu.
Wśród tego, napisałem do spadkobiercy w Paryżu, doniosłem o wszystkiem i prosiłem aby pospieszył z przybyciem, ile że był to jedyny sposób uprzedzenia jakiegoś wypadku, któremu nie w mej mocy byłoby zapobiedz.
Uspokoiłem nieco nieszczęśliwych nadzieją jaką sam się kołysałem w istocie; mianowicie, iż zdołam uzyskać od spadkobiercy zupełne zrzeczenie się praw, lub też doprowadzić go do jakiego korzystnego układu; poczem, rozmieściłem krewniaków po najbardziej oddalonych chatach wioski.
Fremin przybył z Paryża; przyjrzałem mu się bystro i ujrzałem fizyognomię twardą, która nie zwiastowała nic dobrego.
ja. — Wielkie brwi czarne i gęste, małe wpadnięte oczy, szerokie, nieco krzywe usta, płeć smagła i zeszpecona ospą?
ojciec. — To, to. Przebył owe sześćdziesiąt mil w niespełna trzydzieści godzin. Zacząłem od tego, iż pokazałem mu nieszczęśliwych, których sprawy miałem bronić. Stali wszyscy nawprost niego w milczeniu; kobiety płakały; mężczyźni, wsparci na kijach, z gołą głową, gnietli w rękach czapki. Fremin, siedząc, z przymkniętemi oczami, z głową pochyloną i brodą wspartą na piersi, nie patrzał na nas. Przemówiłem za nimi ile tylko miałem sił; nie wiem skąd bierze się nam wymowa w podobnych wypadkach. Wykazałem namacalnie, jak bardzo wątpliwem jest, czy ten spadek sprawiedliwie dostał się w jego ręce;