Strona:PL Daudet - Spowiedź królowej.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzucanem zawsze nieco z podełba, był wielce uczonym prawnikiem, namiętnie oddającym się botanicznym studjom. W Raguzie, gdy trybunały były nieczynne — spędzał czas na zbieraniu ziół pod pociskami, w rowach fortyfikacyj: nieświadomy heroizm manjackiego umysłu zajętego, pośród straszliwego chaosu ojczyzny, wyłącznie wspaniałym coprawda zielnikiem, który wpadł później w ręce liberałów.
— Czy ty wyobrażasz sobie, mój biedny Boskowiczu — rzekł król — jakie wspaniałe ognisko rozpalą z tego ogromnego zbiorowiska suchych liści... a może rzeczpospolita z powodu swego ubóstwa postanowiła wyrabiać z twych wielkich szarych liści zapasowe płaszcze dla milicjantów.
Radca śmiał się wraz ze wszystkimi, ale jego wystraszone miny oraz „Ma che... ma che“ świadczyły o dziecięcej trwodze.
— Jaki zachwycający jest król!.. Jaki dowcipny i jakie ma oczy! — myślała mała księżna, ku której Chrystjan stale się nachylał, chcąc zmniejszyć odległość, wyznaczoną przez ceremonjał. Rozkwitała pod królewskiem spojrzeniem, bawiła się wachlarzem, wydawała lekkie okrzyki, przechylała smukłą kibić. Królowa, rozmawiająca półgłosem ze swoim sąsiadem, starym księciem, była jakgdyby izolowana. Gdy rozmawiano o oblężeniu, wtrąciła parę zdań, chwaląc odwagę króla, jego wiedzę strategiczną, poczem znowu się odosobniała. Generał informował się półgłosem o dworakach, o swych starych kolegach, szczęśliwszych od niego, którzy, poszli za swym monarchą do Raguzy. Wielu tam pozostało na witki. Przy każdem niemal nazwisku, wymienionem przez de Rosena, królowa niezmiennie odpowiadała: „Poległ!.. umarł!“, żałobnem słowem, brzmiącem jak dzwony, oo towarzyszą pogrzebom.