Strona:PL Cooper - Sokole Oko.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój brat nie chce przy świadkach pozywać swojej siły. Ja wychodzę, zostawiam go samego z chorą.
I wyszedł, a mayor ujrzał się sam z umierającą kobietą i drapieżnym zwierzem. Lecz obawa jego nie trwała długo; niedźwiedź podniósł przednie łapy do uszu, pociągnął je, a cała głowa kudłata spadła mu na plecy, jak kaptur i Hejward ujrzał przed sobą poczciwą twarz starego myśliwca.
— Co to jest! — zawołał — jak mogłeś się narażać na tak straszne niebezpieczeństwo i jakim sposobem zdołałeś oszukać tego Hurona, czyś go oczarował?
— Odgadłeś — mówił Sokole-Oko — chociaż przypadek mi w tem więcej posłużył, niż dowcip własny. Gdyście odeszli z Dawidem, ukryłem pułkownika i Wielkiego-Węża w mieszkaniach bobrów, a sam wybrałem się w drogę z Unkasem. Czy pan go tu nie widziałeś?
— Niestety jest schwytany i skazany na śmierć. Ma zginąć jutro rano.
— Przeczuwałem coś złego — mówił Sokole-Oko — ale zacznę opowiadać od początku. Spotkaliśmy w lesie