Strona:PL Bronte - Villette.djvu/567

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miejscach, oczekując w niemym milczeniu na przemówienie solenizanta.
Upłynęło, jak przypuszczam, pięć minut, nic jednak nie przerywało martwej ciszy; potem jeszcze pięć — i wciąż ani dźwięku.
Niejedna z obecnych zaczynała już niewątpliwie dziwić się na co też Monsieur Paul może czekać. On wszelako, niemy, nieporuszony, nie znajdujący słowa, stał na swoim miejscu, poza spiętrzoną piramidą kwiatów.
W końcu rozległ się głos, głęboki, jak gdyby wychodzący z próżni:
Est-ce là tout?[1]
Mademoiselle Zélie rozejrzała się.
— Czy wszystkie złożyłyście wasze dary? — zwróciła się do uczennic.
Tak, wszystkie złożyły swoje wiązanki, od najstarszej do najmłodszej, od najwyższej wzrostem do najdrobniejszej. Główna nauczycielka stwierdziła to z naciskiem.
— Est-ce là tout? — powtórzył solenizant tonem, głębszym jeszcze niż poprzednio, zdającym się brzmieć o jeszcze kilka tonów niżej.
— Monsieur — rzekła Mademoiselle St. Pierre, podnosząc się i tym razem przybierając zwykły swój słodki uśmiech. — Mam zaszczyt oświadczyć panu, że my wszystkie obecne tutaj, z jedynym wyjątkiem, złożyłyśmy kwietne nasze hołdy. Zechce pan jednak łaskawie wybaczyć Miss Lucie: jako cudzoziemka nie zna prawdopodobnie naszych zwyczajów, albo może nie docenia jak należy ich znaczenia. Miss Lucie uważa widocznie obchód imieninowy za nazbyt małego znaczenia, aby miała zaszczycić go swoim dostosowaniem się do niego.
— Brawo! — mruknęłam przez zęby — nie jest pani Mademoiselle Zèlie, złym mówcą z chwilą gdy podejmuje się pani obowiązku przemawiania.

Odpowiedź udzielona Mademoiselle St. Pierre z wysokości katedry, ograniczyła się do gestu ręką spoza pi-

  1. Czy to wszystko?
179