Strona:PL Bronte - Villette.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego twarzy, tym bardziej uderzających teraz, prawem kontrastu, na tle przeważającej większości fizjonomii tępych, płaskich, obojętnych, pozbawionych wyrazu: Nie mogłam nie dostrzec głębokiej, skupionej siły i bystrości jego wzroku, władczego zarysu jego czoła, bladego, szerokiego i wypukłego, ruchliwości jego zmieniających wciąż swój wyraz ust. Brakło mu imponującego spokoju siły, posiadał wszakże, w stopniu najwyższym, zapał, dzielność i obrotność.
Na widowni panowało niezwykłe podniecenie: większość powstawała z miejsc i nie siadała ponownie, chcąc rozprostować kości; niektórzy przechadzali się nawet, wszyscy rozmawiali, żartowali i śmieli się. Udrapowana na szkarłatno część sali uderzała szczególnym ożywieniem. Chmara wyfraczonych panów była teraz w rozsypce, zmieszana z gromadą tęczowo strojnych pań; dwaj czy trzej panowie w mundurach wojskowych podeszli do króla, który wszczął z nimi rozmowę. Królowa, wstawszy ze swojego fotela, przeszła wzdłuż szeregu młodych dziewcząt, pochylających przed nią głęboko główki i nisko przysiadających w dworskim ukłonie; do każdej z nich zwróciła się z kolei z uprzejmym słówkiem, życzliwym spojrzeniem i miłym uśmiechem. Z obiema ślicznymi młodymi Angielkami: lady Sarą i Ginevrą Fanshave — zamieniła kilka zdań; kiedy odeszła od nich, obie, a zwłaszcza Ginevra, zdawały się promienieć dumą i radością. Przyskoczył do nich wnet zastęp panów: najbliżej Ginevry znalazł się hrabia de Hamal.
— Można się tu udusić w tej sali z gorąca! — zawołał doktór Bretton, zrywając się z nagłym zniecierpliwieniem — Lucy, mamo, nie miałybyście panie ochoty przejść się trochę na świeżym powietrzu?
— Idź z nim, Lucy — rzekła pani Bretton. — Nie mam ochoty ruszać się z miejsca.
Pozostałabym i ja także chętnie na moim, życzenie Grahama wszelako było dla mnie rozkazem — poszłam z nim.
Po upale panującym w sali było powietrze nocne osob-

350