Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i tyle namordowali, uścisnęli wychudłe żony i wspomnieli dawną miłość; przejrzeli się w strumieniu płynącym przez rodzinne łąki i spostrzegli iż są tak starzy, tak zmarnowani, iż przypomnieli sobie o synach, aby mieć kogoś, ktoby im zamknął powieki. Zapytali o nich; chłopcy wyszli z murów kolegjum i, nie widząc już ani szabel, ani pancerzy, ani piechurów ani jeźdźców, spytali z kolei, gdzie są ojcowie. Odpowiedziano im, że wojna skończona, że Cezar nie żyje, i że portrety Wellingtona i Blüchera wiszą w przedpokojach konsulatów i ambasad z podpisem: Salvatoribus mundi.
W chmurnej zadumie usiadła młodzież na ruinach świata. Wszystkie te dzieci, to były krople palącej krwi, którą spłynęła ziemia; urodziły się w łonie wojny, dla wojny. Marzyły przez piętnaście lat o śniegach Moskwy i słońcu Piramid. Chłopcy ci nie opuścili swego miasta; ale powiedziano im, że każdą rogatką tego miasta idzie się do którejś ze stolic Europy. Mieli w głowie cały świat: spoglądali na niebo, na ulice i drogi; wszystko było puste, jedynie dzwony parafjalnego kościoła odzywały się w dali.
Blade widma, okryte czarnemi szatami, przechodziły wolno przez sioła; inne pukały do drzwi domostw, i, skoro im otwarto, wydobywały z kieszeni wielkie, zużyte do szczętu pergaminy, mocą których wypędzały mieszkańców. Ze wszystkich stron przybywali ludzie jeszcze cali drżący od strachu, jaki ich chwycił przy ucieczce, dwadzieścia lat temu. Wszyscy dopominali się czegoś, kłócili się i krzyczeli; dziw był, iż jedna śmierć mogła ściągnąć tyle kruków.
Król Francji zasiadał na tronie, zaglądając to tu, to tam, czy nie dojrzy jakiej pszczoły w swoich dywanach. Jedni podsuwali mu kapelusz, i rzucał weń pieniądze; drudzy ukazywali mu krucyfiks, i całował go; inni krzyczeli mu jeno w ucho wielkie brzmiące nazwiska, tym odpowiadał aby przeszli do wielkiej komnaty, że tam jest dźwięczne echo; inni wreszcie pokazywali mu,