Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Następnie wynajął na jednej z odległych ulic małe, lecz czyste i ciepłe mieszkanie, w którem umieścił pewnego chorego starca, przydając mu do usług i dozoru stróża Stanisława wraz z jego żoną.
Potem udał się na pensją do siostry.
Przełożona przyjęła go z ostentacyjną grzecznością i niesłychanie rozczuliła się, otrzymawszy opłatę do końca roku.
W kilka minut potem wbiegła Zosia.
— Ach! Ludwisiu... — zawołała dziewczynka — co się tu u nas dzieje! Wczoraj profesor pytał mnie, czy ja jestem rodzoną siostrą Ludwisia. Ja powiedziałam, że jestem — a on wtedy powiedział, że Ludwiś jest najzdolniejszy malarz w Polsce, i że powinnam Ludwisia bardzo kochać. Ja się ogromnie zawstydziłam, a zaraz po lekcji, wszystkie panny zaczęły mnie całować i powiedziały, że chcą zobaczyć Ludwisia. Nawet jedna napisała wiersze... Cały arkusz!
Lachowicz śmiał się, słysząc opowiadanie siostry i widząc w półotwartych drzwiach gromadkę główek panieńskich.
— Zosiu! — rzekł — jutro nie będziesz w szkole...
— O to dobrze!... Ale dlaczego?
— Będziesz sobie kupowała ubranie.
— Jakie ubranie?... Ależ ja tego nie potrafię.
— Pomogę ci, a tymczasem bądź zdrowa i weź te oto cukierki.
— Cukierki?... To dopiero Ludwiś musi być bogaty! A czy ja mogę dać połowę ich Józi, tej z drugiej klasy, bo ona nigdy cukierków nie dostaje.
— Możesz dać wszystkim Józiom, jakie tylko są na pensji.
— Ale ja powiem, że Ludwiś sam kazał jej dać. To się dopiero ucieszy!
— Jak ci się podoba.
Zbytecznem byłoby nadmieniać, że Ludwik dotrzymał słowa i że na drugi dzień nietylko kupił Zosi salopkę z futrem, mufkę, kapelusz i wiele innych rzeczy, ale nadto poszedł