Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój drogi! — zawołał, chwytając Lachowicza za rękę — cóż mnie to obchodzi?... Gdyby dziś była równie biedną, jak wówczas, czułbym się jeszcze szczęśliwszym...
— Wierzę ci — przerwał Lachowicz — z tem wszystkiem świat może być mniej wyrozumiałym.
— Co tam świat!... Zresztą powiem ci coś. Nasza rodzina była także bardzo ubogą. Podobno nawet jeden z moich dziadków służył gdzieś za karbowego...
Ludwik uśmiechnął się.
— Daj pokój! — rzekł. — Dziadkowie twoi byli senatorami...
— Gdzież tam, to inni Sielscy!... — żywo zaprotestował Jerzy, lecz opamiętawszy się, dodał:
— Zresztą przypuśćmy, że tak jest, to w takim razie ja tylko zasługuję na politowanie. Arystokracja zwyrodniała, jak ci wiadomo...
— Niewiadomo mi — przerwał z uśmiechem Ludwik.
— No, myśl, jak chcesz, lecz powiedz prędzej: czy mnie przyjmujesz za brata? — prosił niecierpliwie Jerzy.
— Zapomniałeś o naszym ojcu — wtrącił poważnie Lachowicz.
Sielski rozgorączkował się.
— Słuchaj, Ludwiku! przysięgam ci, że gdyby żył ojciec, prosiłbym go o rękę twej siostry, czuwałbym nad nim z wami razem...
— Dosyć! — rzekł Lachowicz, podając mu rękę. — Ja osobiście nic nie mam przeciw twej deklaracji.
Sielski rzucił mu się na szyję.
— Dziękuję ci, mój drogi!... Więc już naprawdę nie czujesz do mnie żalu?... Jakiś ty szlachetny...
— Powoli! powoli!... stawiam przecież warunek...
— Tysiąc warunków...
— Nie, jeden tylko: ażeby Zosia przez jakiś czas nic o tem nie wiedziała. Widzisz, to jeszcze prawie dziecko...