Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy nie ośmieliłbym się zrobić pani najmniejszej przykrości...
— Ależ niech pan pali, bardzo proszę — mówiła pokonana już stara dama.
Pierwsze lody pękły, i Sielski powtórnie papierośnicę wydobył. Wtem traf!... fosfor padł mu na rękę.
— Ach, Boże! — krzyknęła Zosia — co też pan zrobił!
— Mocno się pan sparzył? — spytała troskliwie podeszła dama.
— Trochę... nic... — upewniał Sielski, dziękując niebu za wypadek, który spowodował wykrzyknik Zosi.
Zgodnie z prawidłem o miłości bliźniego, obie damy poczęły się krzątać około okaleczonego młodziana. Pani Skulska chciała mu zaaplikować do palca gałganek, lecz Zosia uprzedziwszy ją, przylepiła mu kitajkę.
— Zawsze jednak radziłabym panu udać się do doktora — zauważyła pani Skulska.
— Dlaczego? — spytała Zosia niespokojnie.
— Oparzenia takie bywają czasem niebezpieczne. Nieraz czytałam w „Kurjerze,“ że osoby sparzone fosforem traciły rękę, a nawet życie...
Sielski, pragnąc wyzyskać objaśnienia damy i niepokój Zosi, zrobił minę ponurą.
— W każdym razie — rzekł — niepewność skończy się prędko...
— Cóżto znaczy? — spytała Zosia bojaźliwie, patrząc mu w oczy.
— Jutro o tej porze — ciągnął Sielski melancholicznie — albo będę zupełnie zdrów...
— Albo? — przerwała Zosia.
— Umrę! — zakończył.
Zosia parsknęła śmiechem.
— Cha! cha!... — zawołała. — A to prędko chciałby się pan pozbyć kłopotów doczesnych. Upewniam pana jednak,