Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan mi odmawia? — zawołał malec z gniewem.
Stary spojrzał na mnie i pokiwał głową. Odsunąłem się od nich.
— Jeżeli tak, więc — dziękuję panu! — mówił zirytowany chłopak. — Obiecałem, że pan będzie śpiewał serenadę... Całe towarzystwo czeka, a pan mi odmawia... Jestem skompromitowany!... — dodał, prawie szlochając.
Na drodze ukazała się wysoka dama, w płomienistej sukni i purpurowym szalu.
— Maman!... il ne veut pas śpiewać serenady... — zawołał chłopak, biegnąc naprzeciw niej.
— A mówiłam ci — rzekła dama — ażebyś nie dawał słowa w imieniu osób, których nie jesteś pewny. Szkoda, że monsieur prawie na pożegnanie robi tak wielką przykrość Luciowi!
Czułem, że w tej chwili dwa tysiące rubli gratyfikacji wiszą na włosku...
— Co go mój honor obchodzi! — wzdychał malec. — Gdybym powiedział, że zabiję się w jego oczach, jeszczeby nie śpiewał.
— Więc nie da się pan ubłagać? — spytała dama.
— Lucio przesadza! — odezwał się guwerner. — Zresztą, jakże tu śpiewać serenadę, jeżeli niema gitary?... — dodał tonem żartu.
Chłopak wysunął się naprzód.
— Są skrzypce — rzekł. — Może pan grać na nich, jak na gitarze.
— A płaszcz?... a kapelusz?... — pytał zmieszany guwerner.
— Jest wszystko, i zaraz pana ubierzemy! — mówił chłopiec, znowu chwytając go za szyję. — Ach, jaki pan dobry!... ach, jak to będzie zabawnie!... Pomrzemy ze śmiechu...
Objął go wpół rękoma i szybko biegnąc, ciągnął w stronę gęstego klombu.