Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem wysoko, jakby na górze, łódź ratunkową i — straciłem przytomność.
Kiedym ocknął się, pierwszym przedmiotem, jaki spostrzegłem, był — biały kapelusz siostry miłosierdzia, która poiła mnie mocnem winem. Z ruchu jej ust domyśliłem się, że mówi do mnie; alem nie słyszał wyrazów, tylko jakiś szum. Chciałem odezwać się, lecz nie mogłem poruszyć szczękami; chciałem podnieść rękę, ale zabrakło mi siły.
Takie były pierwsze wrażenia. Powoli, wzmocniwszy się, dowiedziałem się, że od trzech tygodni leżę w lizbońskim szpitalu. Gdy mi podano lustro, zobaczyłem, że jestem podobny do szkieletu i że mam łysą głowę.
— A gdzie moje pieniądze? — zapytałem, z trudnością wymawiając wyrazy.
Zakonnica potrząsnęła głową, patrząc na mnie z politowaniem.
— Niema żadnych pieniędzy — odparła.
— Więc mnie okradziono?
— Nie okradziono pana, ale przez kilka godzin byłeś w morzu... Morze zjada nawet okręty!...
Nigdy nie byłem chciwym, ale dowiedziawszy się o tej stracie, zapłakałem jak dziecko. W tej chwili uczułem, że mi utonęło dziesięć lat życia...
„Z czem wrócę do Francji? — myślałem. — Czy mam jak żebrak wyciągać rękę do tych samych ludzi, których opuściłem przed laty?...“
Nie obchodził mnie już ani własny pensjonat, ani reformy w wychowaniu. Teraz chciałem mieć pieniądze na to tylko, ażeby spokojnie i zdala od ludzi żyć we Francji. Były to pragnienia człowieka, który stracił energją i zestarzał się w chorobie.
Leżąc na szpitalnem łóżku, marzyłem tylko o tem, aby co rychlej dostać jakąś pracę, zakopać się w niej na kilka lat,