Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do jesieni najzdrowszemu człowiekowi trafia się jakieś rozdrażnienie, każdy jest nieswój... To mnie tylko dziwi: dlaczego moja kamizelka leży na mnie coraz luźniej?... Strasznie musiałem schudnąć, i naturalnie dopóty nie mogę być zdrowym, dopóki mi ciała nie przybędzie, to darmo!...
Żona bacznie przysłuchiwała się temu i musiała przyznać, że mąż ma słuszność.
Chory codzień wstawał z łóżka i ubierał się, pomimo że bez pomocy żony nie mógł wciągnąć na siebie żadnej sztuki ubrania. Tyle przynajmniej wymogła na nim, że na wierzch nie kładł surduta, tylko paltot.
— Dziwić się tu — mówił nieraz, patrząc w lustro — dziwić się tu, że ja nie mam sił. Ależ jak wyglądam!...
— No, twarz zawsze łatwo się zmienia — wtrąciła żona.
— Prawda, tylko że ja i w sobie chudnę...
— Czy ci się nie zdaje? — spytała pani z akcentem wielkiej wątpliwości.
Zamyślił się.
— Ha! może i masz racją... Bo nawet... od kilku dni uważam, że... coś... moja kamizelka...
— Dajże pokój! — przerwała pani — przecież nie utyłeś...
— Kto wie? Bo, o ile uważam po kamizelce, to...
— W takim razie powinnyby ci wracać siły.
— Oho! chciałabyś tak zaraz... Pierwej muszę przecież choć cokolwiek nabrać ciała. Nawet powiem ci, że choć i odzyskam ciało, to i wtedy jeszcze nie zaraz nabiorę sił...
A co ty tam robisz za szafą?... — spytał nagle.
— Nic. Szukam w kufrze ręcznika, a nie wiem... czy jest czysty.
— Nie wysilajże się tak, bo aż ci się głos zmienia... To przecież ciężki kufer...
Istotnie, kufer musiał być ciężki, bo pani aż porobiły się wypieki na twarzy. Ale była spokojna.