Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale obłoki mają prędkie skrzydła. Jeszcze nie zdążyliśmy powstać z siedzenia, a już mgła otoczyła nas ze wszech stron, i, pomimo dnia, zrobiło się tak ciemno, że nie widzieliśmy nawet o parę kroków. Na rękach i twarzach poczuliśmy wilgoć, potem zaczął padać deszcz, potem deszcz ze śniegiem, a potem śnieg tak gęsty, jak u nas podczas zawiei.
Pomimo to, szliśmy, trzymając się za ręce, droga bowiem była bezpieczna, a Anglik znał ją wybornie. Niekiedy pod nogami usuwały nam się śliskie kamienie, a wówczas — zjeżdżaliśmy kilka łokci nadół wśród ogromnego śmiechu. Najgłośniej śmiał się Niemiec, który nabrał doskonałego humoru od chwili, kiedy mgła zasłoniła mu spadek góry i przepaści pod nią leżące.
Po jednem takiem poślizgnięciu się zjechaliśmy nie dwa albo trzy, ale ze trzydzieści łokci nadół. Już damy zaczęły krzyczeć: „ach! ach!“ — kiedy pęd nasz zwolniał, i uczuliśmy pod nogami twardą skałę.
Niemiec, bardzo zadowolony, powstał pierwszy i wyciągnąwszy kij, chciał iść naprzód. Ale zatrzymał go Anglik.
— Za pozwoleniem — rzekł — muszę zorjentować się, gdzie jesteśmy.
Posunął się kilka kroków po omacku i wnet rozpłynął się we mgle.
— Ho! ho!...
Znowu wrócił, ale na jego twarzy dostrzegliśmy niepokój.
— Może przyda się panu busola? — spytał go mój rodak.
— Ależ naturalnie, pokaż pan! — odpowiedział Anglik, niecierpliwie chwytając w rękę małą busolę, którą mój rodak ozdabiał dewizkę zegarka.
Anglik patrzył, kręcił busolą i głową, wreszcie klasnął językiem.
— Musimy zatrzymać się, dopóki mgła nie przejdzie — rzekł z uśmiechem do dam.
A do nas szepnął: