Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 01.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i układała kwiaty, całowała je. Wkońcu związała napowrót bukiecik, włożyła go w szklankę wody i usiadłszy w swojem oknie, rzekła:
— Prawda, mamo, że tu jest smutno...
Mecenas zgorszył się. Jak mogło być smutno w domu, w którym on od tylu lat miał dobry humor!
Jednego dnia, mecenas znalazł się w swoim gabinecie około czwartej. W tej godzinie słońce stało naprzeciw mieszkania jego sąsiadek, a świeciło i dogrzewało bardzo mocno. Pan Tomasz spojrzał na drugą stronę podwórza, i widać zobaczył coś niezwykłego, gdyż z pośpiechem założył na nos binokle.
Oto co spostrzegł:
Mizerna dziewczynka, oparłszy głowę na ręku, położyła się prawie nawznak w swojem oknie — i — szeroko otwartemi oczyma patrzyła prosto w słońce. Na jej twarzyczce, zwykle tak nieruchomej, grały teraz jakieś uczucia: niby radość, a niby żal...
— Ona nie widzi! — szepnął mecenas, opuszczając binokle. W tej chwili doświadczył kłócia w oczach na samą myśl, że ktoś może wpatrywać się w słońce, które ziało żywym ogniem.
Istotnie, dziewczynka była niewidomą od dwu lat. W szóstym roku życia zachorowała na jakąś gorączkę; przez kilka tygodni była nieprzytomna a następnie tak opadła z sił, że leżała jak martwa, nie poruszając się i nic nie mówiąc.
Pojono ją winem i buljonami, więc stopniowo przychodziła do siebie. Ale pierwszego dnia, kiedy ją posadzono na poduszce, zapytała matki:
— Mamo, czy to jest noc?...
— Nie, moje dziecko... A dlaczego ty tak mówisz?
Ale dziewczynka nie odpowiedziała; spać się jej chciało. Tylko nazajutrz, gdy w południe przyszedł lekarz, spytała znowu: