Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tną krzaki, znoszą wiązki chróstu, palą ogniska, karmią i poją bydło. Już jeden Niemiec otworzył kramik na wozie i widać handluje, bo koło niego ciśnie się tłum kobiet i wyciąga ręce: ta po sól, tamta po ocet, inna po cukier. Już kilka młodych Niemek porobiły kołyski z płacht na widełkach i jedną ręką szumują zupę w kotłach, drugą huśtają płachty. Już znalazł się i konował, który ogląda nogę podbitej szkapie, już i cerulik, który goli na stopniu wozu starego Szwaba. W polu gwar, bieganina, robota, a na niebie słońce podnosi się coraz wyżej.
Ślimak odwrócił się do Owczarza.
— Miarkujesz ty, Maciek, jak ony prędko robią? Od nas, z chałupy, przecie bliżej do jarów niż z tela, a od nas idzie się po chróst na pół dnia. Te ci zasię pary uwinęły się we dwa pacierze...
— Oho-ho!... — odparł Maciek, czując, że to do jego powolności wypito.
— Albo przypatrz ty się — mówił Ślimak — jak ony kupą wszystko robią? Przecie i nasi ludzie, bywa, że wyjdą gromadą; ale każdy krząta się sam za siebie, ino częściej odpoczywa, albo jeszcze innym przeszkadza. Te zaś psie krwie tak jakosik zwijają się, jakby jeden nagieniał drugiego. Nie spróżnujesz, choćby cię kładło na ziemię, bo ci jeden tka w garść robotę, a już drugi na nią czeka i pili, żebyś kończył. Ino przypatrz się im i sam powiedz.
Dopalającą się fajkę oddał Owczarzowi i wrócił do chałupy zadumany.
— Wartki naród te Szwaby — mruczał — i mądry...
Sokoli jego wzrok w pół godziny odkrył dwie tajemnice nowożytnej pracy: pośpiech i organizację.
Około południa przyszli do Ślimaków dwaj koloniści z taboru, prosząc o sprzedanie masła, kartofli i siana. Masło i kartofle dano im bez targu, ale siana Ślimak odmówił.