Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżeś ty zmalowała, że nie masz obowiązku? — spytał Ślimak.
— W lecie byłam u żniw, a teraz nikt mnie przyjąć nie chce z dzieckiem. Samą prędzejby przygarnęli.
W tej chwili wszedł Owczarz i wstrząsnął się zdumiony, zobaczywszy Zośkę.
— Skądeś ty się tu wzięła?... — spytał.
— Idę za służbą. Gadają, że Ślimak teraz bogacz, więc wstąpiłam, możeby mnie wziął za dziewkę. Ale z dzieckiem i Ślimak nie chce mnie wziąć.
— O la Boga! la Boga!... — szepnął parobek, na widok nędzy, gorszej niż jego własna.
— Coś, Maćku, tak nad nią lamentujesz, jakby cię sumienie gryzło — cierpko odezwała się gospodyni.
— Jużci każdemu żal widzieć tyle nieszczęścia — mruknął Ślimak.
— A najwięcej musi temu, co winien — wtrąciła Ślimakowa.
— Ja nie winien — rzekł Maciek, wzruszając ramionami. — Ale zawdy żal mi jej i dziecka.
— To go weź, kiedy ci żal — odparła gniewna gospodyni. — Prawda, Zośka, żebyś oddała dziecko Owczarzowi?... Co ono jest: chłopiec, czy dziewczyna?
— Dziewczyna — szepnęła Zośka, patrząc na Owczarza — ma już dwa roki. — I dodała:
— Jak chcesz, to se ją weź...
— Dużo mi po niej — odpowiedział parobek — ale zawdy szkoda.
— Jak chcesz, to ją weź... Weź ją, weź, kiedy chcesz... Ślimak teraz bogacz i tyś bogacz...
— Jużci z Owczarza bogacz. Po sześć rubli przepija w jedną niedzielę — drwiła Ślimakowa.
— Kiedyś taki bogacz, że po sześć rubli przepijasz w jed-