Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kup se buty — mówił Ślimak — ale do karczmy nie wstępuj, bo masz miętkie serce i wszystko przepijesz.
Wkrótce poszli do kościoła: Ślimak z żoną, Magda z chłopcami, a Owczarz zdaleka na końcu. Idąc, marzył sobie, że jak wybudują drogę z żelaza, to Ślimak zostanie szlachcicem, a on, Owczarz, będzie u niego służył na swoim stole i ożeni się...
Nagle przeżegnał się, aby odpędzić złego ducha, który widocznie zabiegł mu drogę i podszeptywał głupie zachcenia. Gdzież takiemu jak on nędzarzowi myśleć o żonie! Nawet Zośkaby go nie chciała, choć już ma dwuletnie dziecko i w głowie coś popsutego.
Pamiętna to była niedziela dla obojga Ślimaków. Ona kupiła w straganie fular, dała dziadom po cztery grosze jałmużny, a w kościele usiadła w ławce przed ołtarzem, gdzie Grzybina i Łukasiakowa zaraz jej miejsca ustąpiły. Jego zaś ciągle ktoś zaczepiał. Arendarz robił mu wymówki, że psuje ceny Żydkom, sprzedając wszystko taniej; organista przypomniał, że wartoby zakupić mszę śpiewaną za dusze w czyścu będące; sam strażnik z nim się przywitał, a nawet ksiądz wikary zaczął z nim rozmowę, zachęcając Ślimaka do hodowli pszczół.
— O, teraz — mówił wikary — kiedy masz pieniądze i czas wolny, mógłbyś przychodzić na probostwo i zobaczyć, jak pielęgnuje się owad. Później kupiłbyś parę ulów, miałbyś miód dla siebie, albo na sprzedaż, a wosk do kościoła. Bo nawet i przy dużym majątku, moje dziecko, nie zawadzi pamiętać o Bogu i hodować pszczół...
Po odejściu wikarego, zbliżył się do Ślimaka Grzyb. Staremu chłopu błyszczały oczy, gdy, paskudnie uśmiechając się, zagadnął:
— Pewno, Ślimaku, postawicie dziś dla całej wsi traktament, kiedy wam się udał taki interes?
— Nie traktowaliście wy mnie przy waszych interesach,