Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sylwetek i powiedziała o tem gospodyni. Wszyscy obejrzeli się w tamtą stronę i poczęli robić uwagi.
— To jakieś chłopy — rzekł Owczarz — bo białe.
— Jest tam jeden między nimi słomiany — dodała Ślimakowa — a chłopy tak nie chodzą.
— I musi, że do kolan mają buty — wtrącił Ślimak.
— Przypatrzcie się — zawołał Jędrek — a dyć oni noszą tyki w garści i ciągną jakby sznur za sobą!
— To chyba omentry?... Cóżby to było?... — zastanowił się Ślimak.
— Pewnie nowe pomiary!... — odpowiedziała Ślimakowa. — Widzisz, jak dobrze, żeś wtedy nie kupił łąki od pana?
Wzięli się znowu do roboty, ale szła im niesporo, każde bowiem spoglądało ukradkiem na owych ludzi z pod lasu, którzy stawali się coraz wyraźniejsi. Nie byli to chłopi, bo zamiast przepasanych koszul, mieli białe albo żółtawe kurtki, a na kapeluszach czarne wstążki. Szli od zachodu na wschód i widocznie mierzyli pole.
Zjawienie się ich tak zaciekawiło Ślimaka, że zamiast przodować w robocie, wlókł się na końcu obok Magdy. Wreszcie zawołał:
— Jędrek! ciśnij sierp i skocz do onych, co tam na polu bonują. Spenetruj, co za jedni, i wymiarkuj: czy mierzą na rozdanie gruntów, czy na co innego?
Chłopak pobiegł cwałem.
— A obchodź ich ostrożnie! — wołała matka — żeby cię który nie przetrącił...
Jędrek w kilka pacierzy dognał mierników, wszedł między nich i chwilę porozmawiał, ale — ani myślał o powrocie. Owszem wziął się nawet do tyki i łańcucha.
— Słyszeliśta! — dziwiła się Ślimakowa — a dyć on już do nich całkiem przystał. Patrzaj ino, Józek, jak wyrywa z tem sznurzyskiem?... Tamci przecie musieli się uczyć nie bez jedną zimę, i żaden go nie wyścignie. A on para, co ino za szybą