Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawił czapki, lewą ręką ujął się pod bok, a prawą wskazał na wzgórza i mówił:
— Widzisz ty te góry, tam nade dworem? Z nich przecie ciągle stacza się ziemia na dół. Może nie prawda?
— Jużci prawda.
— A prawda. Ale ta ziemia, co się stoczy, na czyje grunta spadnie najpierwej, hę?...
— Jużci na dworskie.
— A na dworskie. Zaś ta ziemia, co stoczy się z dworskiego łanu, to na czyj grunt najpierwej spadnie; na mój, czy na Grzyba?
— Jużci na Grzyba, bo Grzyb siedzi na skłonie pode dworem, a wy z drugiej strony doliny.
— Oto widzisz — ciągnął Ślimak. — Żebym ja tam siedział, gdzie Grzyb, tobym więcej z dworskich gruntów korzystał; a że mi wypadło siedzieć za wodą, mniej korzystam.
— I jeszcze z waszych gór spada ziemia na dworskie łąki — odpowiedział Jędrek.
— Wola Boska! — rzekł chłop, uchylając czapki. — W tem ja najgorszy jestem między naszymi chłopami, że mam gruntu niedużo; ale w tem lepszy od samego pana, że z mojej chudoby ziemia zlatuje na jego łąki i majątku mu przysparza.
Chłopak, słysząc takie rozumowanie, kręcił głową.
— Co kręcisz łbem? — zapytał go ojciec.
— Bo mi się nie widzi to wszystko, co gadacie.
— Nie widzi ci się, boś młodszy ode mnie i głupszy.
— To i wy, tatulu, głupsi jesteście od Grzyba, boście młodsi, a on przecie gada wcale inaczej.
Chłopa aż kolnęło w serce.
— Jak ja ci dam w mordę — wykrzyknął — to zaraz pomiarkujesz se, ty kondlu, kto mądrzejszy!...
Wobec tak silnego argumentu Jędrek zamilkł, i odtąd szli, nie rozmawiając ze sobą. Stasiek marzył niewiadomo