Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gwałtem prowadząc go do wózka. — Z Wilhelma nic nie będzie, choćbyśmy mu dziesięć takich gór wynaleźli.
— Czego oni chcą, tatulu? — odezwał się nagle Stasiek.
— Jużci prawda — ocknął się chłop i zawołał: — Panowie! hej tam...
Starzec odwrócił głowę.
— Poco wy się wypytujecie o to wszystko?
— Bo nam się tak podoba — odparł brodaty, gwałtem sadzając ojca na wózek.
— Bywajcie zdrowi, do widzenia! — zawołał stary do Ślimaka.
Brodacz wzruszył ramionami i kazał jechać. Wózek potoczył się w stronę mostu.
— Co się też tu ludzi przewinęło dziś przez gościniec — rzekł Ślimak do siebie. — Czysty jarmark, albo odpust...
— A co to za ludzie, tatulu? — zapytał Stasiek.
— Ci, co odjechali wózkiem? Musi Niemce z Wólki, o trzy mile stąd.
— Czego oni tak wypytywali się o grunta?
— Albo to się jeden pyta, moje dziecko — odparł chłop. — Innym tak się ten kraj podobał, że leźli het aż na górę pod sosnę. Potem zleźli, i tyle ich widziałem.
Ślimak skończył robotę i zawrócił konie do domu. O Niemcach już zapomniał, całą bowiem uwagę zaprzątnęła mu krowa i łąka. A gdyby też naprawdę jedną kupić, a drugą wydzierżawić?... Ciarki przeszły mu po plecach na myśl, że może spełni się to, o czem od tylu lat medytował.
Jeszcze jedna krowa i dwa morgi łąk — toż to ze trzydzieści rubli zysku na rok. Możnaby ziemię lepiej wynawozić, zboża więcej sprzedawać, a na zimę sprowadzić dziada do domu, ażeby chłopców czytać uczył... A coby powiedzieli inni gospodarze na taki przybytek? Z pewnością ustępowaliby mu więcej miejsca w kościele i w karczmie niż dzisiaj.